środa, 24 października 2012

myśli nieuczesane



Warszawa, 18 października 2012

Przełom. Jakich chyba mało. A tak bardzo oczekiwany.   Trochę tak jakby ktoś jednym ruchem odciął cały stres, cały lęk. A tym kimś byłam ja. Ja sama.

Już od dawna, już od czasów Moskwy, kiedy snucie się z aparatem po mieście w poszukiwaniu ciekawych twarzy stało się moją małą obsesją, czułam tą blokadę wewnętrzną, tą kłódkę  założoną na serce, te kajdanki na dłoniach, ten knebel na ustach. Bo jak tu przełamać się i podejść , jak zapytać, jak się zachować. ‘Czy mogę zrobić zdjęcie?’. To niby tak proste, że aż śmieszne, że w dobie powszechnej fotoryzacji wszystkich i wszystkiego ja nie mam odwagi podejść i ‘zdobyć zdjęcie’. 

Ile to razy opuszczałam aparat, ile razy tłumaczyłam sobie, że może nie trzeba, że nie warto się narzucać, psuć czyjąś intymność, ile to razy tym prostym sposobem straciłam tą jedną cudowną chwilę, która mogłaby zaistnieć trwale, nie przeminąć, zacząć żyć nowym życiem. Aż w końcu ile to razy ŻAŁOWAŁAM później tych wszystkich banalnych tłumaczeń, tych okazji dotknięcia na chwilę takiej małej wieczności. 

I tak to trwało i trwało, straciłam wiele zdjęć, wiele okazji, wiele uśmiechów ludzkich. Po cichu ciągle marząc, że kiedyś znajdzie się jakiś cudowny środek, który mnie uleczy z tej fotograficznej wstydliwości. Aż do dzisiaj. Aż do teraz. 

Dziś po prostu ktoś złamał wszystkie moje argumenty, obalił tą cholerną powściągliwość. Pokazał, że czasem warto zaryzykować nawet dla jednego dobrego zdjęcia. I to że nie ma nic do stracenia. Najwyżej ktoś odmówi, zdjęcia nie będzie, ale przynajmniej odejdzie  się z poczuciem, że spróbowałam , że nie poddałam się, ot tak po prostu z własnej niemocy, że idę sobie dalej bez frustracji, bez tych wszystkich autotłumaczeń i cichej furii.  Spokojnie.

Niby to proste i oczywiste, ale chyba nie dla kogoś kto dostał 5lectnią prawniczą dyscyplinę mózgu. Aż trudno uwierzyć jak to wpływa na mnie każdego dnia, jak determinuje wybory, jak karze szukać logiki nawet tam gdzie jej nie ma. Do dziś robiłam zdjęcia jak prawnik. Ostrożnie, by nikomu nie wejść w drogę. Powściągliwie, by uniknąć konfliktu. Do szpiku racjonalnie zawsze przedkładając prawo do przewidywalności  dnia powszedniego nad wszelkie moje estetyczne fanaberie. Żeby nikomu nie zaburzyć prawa do jego zwyczajności, nawet nie próbowałam. Wolałam odejść z poczuciem smutku, ale też jakiejś wygody psychicznej- i to był ogromny błąd.

Ale dzisiaj. Na szczęście nadeszło dzisiaj! Proste ćwiczenie z podchodzeniem do ludzi w celu zdobycia 12 portretów w bardzo ograniczonym czasie było jak najlepsze lekarstwo. Przełamałam się. Zrozumiałam, że ludzie nie odrzucają, nie są od razu agresywni, ani nawet nieprzyjemni. Wręcz przeciwnie, ze zdziwieniem stwierdzam, że reakcje są pozytywne, wyrozumiałe i zainteresowane… Chyba jednak przewartościowywałam potrzebę ‘ zostaw mnie w spokoju’ , nie widząc że ludzie lubią być zauważani. Wyróżniani.

Pierwsze koty za płoty, ale wiem, że czeka mnie jeszcze mnóstwo pracy. Mnóstwo przełamywania się, aż w końcu wejdzie mi w krew. Aż w końcu nie będzie frustracji. Aż w końcu będę spokojna, że nic nie straciłam, nic nie zgubiłam, nic nie przegapiłam.






Warszawa, 19 października 2012

Problemy integracyjne. Zdjęcia jesieni, niby tak banalne, a ja banału boję się najbardziej, więc tym bardziej trudno. Eksperymenty w filtrem podczerwonym i szukanie najpiękniejszych detali. Zamek Ujazdowski. Wystawa, która miała być dobra, a była przeciętna, choć na pewno nadmuchana. Zazdrośnie obserwuję ludzi trzymających się za rękę. Tego mi bardzo brakuje.

Kupuję Zdobyć zdjęcie Morrisa i zaszywam się w kawiarni. Pocieszam się, że jeszcze ciepło, że jeszcze słońce wplątuje się we włosy. Ktoś daje mi swój autograf na Ziemi Obiecanej, ktoś inny zadziwia swoją życzliwością. Wracam późno nocnym tramwajem  z Grochowa.

Czekasz. Już jesteś.







Łodzio-Warszawa, 20 października 2012

Wracam do domu. Na chwilę, ale chwilę potrzebną. W pociągu najróżniejsze myśli, oglądam Geniusz i wszystkie możliwe dowody na  funkcjonowanie camery obscury. Cieszę się jak dziecko i własnym oczom nie mogę uwierzyć. Już wiem, że będę robić kolodiony. Już wiem, że chcę spróbować dagerotypów. Już wiem, że muszę zejść do źródeł i nauczyć się patrzeć jeszcze uważniej.

Wracam nocą z W. Uwielbiam jeździć z nim w nocy jego samochodem i słuchać muzyki. Wtedy czuję, że naprawdę z jednej gliny jesteśmy ulepieni. On o tym nie wie. Tak mało w siebie wierzy. Jeszcze mniej niż ja.

Wracam do domu. Dziś już drugi raz. Pierwszy raz z wyraźnym poczuciem, że Warszawa też jest moim domem, może nawet bardziej niż łódzkie gniazdo. 

Nie jestem stąd, ale już nie jestem stamtąd. Moje życie w jednej walizce.





Warszawa, 21 października 2012

Dziwnie spać obok Ciebie po tych wszystkich dniach Osobno. Tym bardziej, że wiem, że jesteś tu przez chwilę, że znowu zaraz zacznie się moje powolne przyzwyczajanie się do samotności. A później znowu wrócisz. I tak w kółko. I tak od 3 lat.

Czy wiesz, że poznaliśmy się dokładnie 4 lata temu? Twoja wiadomość w szczelinie Historii  i cały ten ciąg nieprawdopodobnych zdarzeń. Czasami zastanawiam się jakby potoczyły się nasze życia, gdyby wtedy wiatr mocniej zawiał, gdyby deszcz, gdyby przypadek chciał być inny. Kim bym teraz była? I gdzie? I po co. Czy szczęśliwa? Szczęśliwsza?  I choć wiem, że takie gdybanie  nie ma najmniejszego sensu, lubię czasem pozwolić myślom toczyć się tym torem, bo na końcu zawsze czeka na mnie ta spokojna odpowiedź, że przecież nawet nie wyobrażam sobie  inaczej, że nic więcej nie chcę, że tu i teraz jestem przecież Najszczęśliwsza. Jesteś moją najlepszą Odpowiedzią. 






Łodzio-Warszawa, 22 października 2012

Mgła taka, że można nożem kroić jak sernik. Cały czas w ruchu. W pociągach niedługo zamieszkam. Dźwigam ze sobą aparat, ale czasem przez głowę przelatuje nadal ta nieznośna myśl- a po co? Po co komu moje kolorowe obrazki, wyrwane fragmenty smutków i radości,  przypadków i przeznaczeń,  brzydoty i piękna. Po co komu ta moją natarczywa potrzeba rejestrowania rzeczywistości, w szczególności dzisiaj kiedy nawet nie nadążamy za tym co dzisiaj, za tym co nam świat za rogiem proponuje, za tymi nieskończonymi ofertami powszechnej szczęśliwości. Jestem fotografem rzeczy małych , ulotnych, nic nieznaczących. Zbieraczem historii zamkniętych w obraz . Wielbicielką mikrokosmosu spraw codziennych. Fanatyczką detalu.  Jak kalejdoskop z dzieciństwa. Jak lampa Alladyna.  Nie interesuje mnie szerszy kontekst. Nie pociągają fakty, dokumenty, sprawozdania. Tworzę własne bajki. Detalem buduję swój piękniejszy świat. Miękkie światło tiulowej spódniczki, jakiś portret co wyrył się w pamięci, Twoje dłonie, które nigdy się nie nudzą, rozsznurowany bucik, rysa na lustrze, pęknięta warga. Małe szczęścia. Małe zachwyty. 

Już nie muszę pytać – po co.







1 komentarz: