poniedziałek, 12 listopada 2012

Pamietnik Warszawski cd

 
 
Warszawa, 24 października 2012

Jestem strasznie dumna z tego zdjęcia. Nie żeby było ono jakieś specjalnie dobre technicznie,  bo niebo przepalone, bo to, bo tamto. Ale. Jest ono dla mnie takim symbolem, że coś tu zaczyna się dziać, coś we mnie przełamywać, coś rośnie. Odwaga fotograficzna rośnie i może dlatego wpadam w takie próżne samo zadowolenie.

Pana z Jaśkiem zauważyłam z daleka. Najzwyczajniej na świecie wybrali się do parku na 'spacer'. Miałam trochę dosyć tego miejsca pełnego ludzi i ich rozkrzyczanych dzieci, kiedy ja szukałam spokoju i walczyłam o nie banalność jesieni. W aparacie miałam 3 ostatnie klatki i wracałam trochę zła, że banał jest banałem, a dzieci są za głośne.

Jeszcze tydzień temu ta scena wyglądałaby tak- widzę Pana z papugą, myślę sobie 'jaki byłby super portret!', moja dzikość bierze jednak górę, portret portretem, ale może nie warto zakłócać Panu spokoju, ja się uśmiecham a Pan mnie mija, wraz z nim mija moja kolejna okazja na dobre zdjęcie, napływa delikatny smutek, odwracam się, próbuję dogonić ich wzrokiem i obiektywem, ale wiem że już za późno, za daleko, wiem że znowu uciekło mi zdjęcie...

Tymczasem po prostu podeszłam i zapytałam, czy mogę zrobić im wspólny portret. Pan Papug Jasiek w jakiś niesamowity sposób od razu zrozumiał o co chodzi, zawstydził się mocno i schował za plecy swojego pana. 'Jaśku nie wstydź się, pani zrobi nam piękne zdjęcie, no pokaż jaki jesteś śliczny!'. Jasiek lubił chyba jak się go tak prosiło, bo jednak po kilku chwilach dał się namówić i przypozował z miną prawdziwego gwiazdora.

Jasiek nie miał jednego oka. A ja poczułam, że zyskuję właśnie swoje trzecie. To wewnętrzne. To prawdziwe. To fotograficzne.





 
 
Warszawa, 24 października 2012

Pierwszy własnoręcznie wywołany film. Wyciąganie z kasety, nawijanie w ciemności na szpulę, wkładanie do koreksu, sprawdzanie czasu,  mieszanie chemii,  odliczanie, obracanie, płukanie, suszenie...

Dla większości dosyć zwyczajne czynności i prosty proces chemiczny. Dla mnie czysta magia. I wzruszenie. Totalne..

Jak nikt już nie widział upadło kilka łez. Prosty proces chemiczny nadwrażliwca.







Warszawa, 24-25 października 2012

Tyle się dzieje, nie nadążam. Tyle nowych pomysłów przelatuje przez głowę, tyle wiedzy trzeba pochłonąć, tyle zaległości nadrobić. Codzienne porcje nowych informacji, nazwisk, obrazów, idei, codzienne wracanie do pustego domu i... nauka. Czasowo niewiele różni się to od prawa- całe wieczory gdzieś znikają na czytaniu biografii, wspomnień, podręczników, na oglądaniu filmów o tych wielkich nazwiskach na kartach historii fotografii, na przeglądaniu dziesiątek portfolio i szukaniu inspiracji.

Na razie ta szkoła każdego dnia po trochu, każdego dnia bardziej, udowadnia mi jak niewiele potrafię, jak mało wiem, a nawet jak wiem, to nie potrafię. Czasami to frustrujące, taka gorzka pigułka, ale wiem, że na tym polega postęp, na tym polega samo doskonalenie. Więc nie marudzę i zawijam rękawy.




                                                                                                                                      pierwsze samowywołanie ILFORD 125
 



Warszawa, 27 października 2012

Tyle się dzieje, nie nadążam. Warszawa pełna jest wydarzeń, ciągle coś się wystawia, pokazuje, promuje, tu huczy, tam buczy, tam gra, jakaś wystawa, koncert, wernisaż, pokaz, spotkanie, konkurs, premiera... I tak w kółko. Brakuje mi czasu, brakuje mi doby.

Dziś był PKiN i spotkanie z Pawłem Żakiem. Galeria Bezdomna jest niesamowitym miejscem, a on okazał się niesamowitym człowiekiem. Zawsze podziwiam skromnych artystów. Bez puszenia się, wywyższania, przerostu formy nad treścią. Fotografia tak intymna jak tylko się da. Świat małych rzeczy, nieważnych spraw, gdzie każdy pyłek kurzu ma swoją historię, miejsce i szacunek. Jakoś wraca we mnie wiara, że można robić 'swoją fotografię', w swoim stylu, nie podlegać modom i oczekiwaniom, mieć gdzieś 'rynek', popyt i podaż, że można być wiernym sobie, a zdjęcia obronią się same.

Pada pierwszy śnieg. Wracam w mokrych butach i chyba zaczynam się zakochiwać. Tak bardzo się boję, że znowu nieszczęśliwie...





Łódź, 28 października 2012

Fashion Week. Wracam do Łodzi na jedno popołudnie, nawet do domu nie dojdę. Nie żebym jakoś specjalnie kochała modę, ale to przecież dobra okazja, żeby poskromić moją dzikość, żeby podchodzić z moim 'Okiem' bliżej i jeszcze bliżej.

Wysiadam 2 przystanki za daleko, śnieg skrzypi pod stopami, wącham tą Łódź dawną i zapomnianą, szukam świadectw, szukam swoich historii.

A w środku. Festiwal próżności, maniactwa i tandety. Oczywiście- na modzie może się nie znam, już dawno zrezygnowałam z myślenia nad tym co jest modne, a co mniej, a może nawet zawsze ważniejsza była zabawa zawartością mojej szafy i szmateksowych zasobów, niż szukanie boga tam gdzie go na pewno nie ma. Na modzie się nie znam, ale znam się trochę na ludziach. I nikomu nic nie ujmując, nikomu nie ubliżając, jestem zniesmaczona tym co zastałam. Podstarzałe kokoty próbujące ukryć liczbę lat pod liczbą warstw pudru i złotych bransoletek, neurotyczne lolity z walizkami pożyczonych ciuchów, na prędce przebierające się co godzinę w toalecie, mężczyźni bardziej kobiecy niż najbardziej kobieca kobieta, fałszywe uśmiechy, żenujące plotki i na okrasę świnka z pomalowanymi na różowo raciczkami. Bosko!
 
A w tym wszystkim ja, w burej golfo-sukience i  kaloszach z biedronki. Wraz ze mną 3 bardzo czułe filmy i moja dzikość. Festiwal fałszu, festiwal manekinów.
 
 

 



Warszawa, 29 października

Zajęcia z autopromocji. Modne słowo, słowo prze reklamowane. A jednak. Odpowiedni człowiek, na odpowiednim miejscu i nawet takie słowo nabiera sensu.

Dobre pytania to podstawa. A mnie czasem nawet brakuje odwagi żeby pytać. A co dopiero szukać odpowiedzi. Czego się chce i jak to osiągnąć. Kim fotograficznie będę za x lat. Co już mam, a czego mi jeszcze brakuje. Jaki jest mój cel. Jakie najskuteczniejsze drogi. Co chcę zrobić przez ten rok, co zrobić mogę, jak najpełniej się  rozwinąć.

Dowiedziałam się dzisiaj sporo o sobie. Od innych- (??!) że wiem czego chcę, mam własne zdanie i jestem kontaktowa ( skąd wzięło się 'wystylizowanie' i uwagi o mojej 'fryzurze' doprawdy nie wiem). Od siebie- że czeka mnie mas pracy. Nad sobą.


 


Warszawa, 30 października 2012

Snuję się bez celu z aparatem i nadal próbuję odnaleźć siebie w Warszawie. Nadal się gubię, nadal przytłacza mnie ilość zdarzeń, które wołają do mnie: chodź tu, spróbuj mnie, zobacz, dotknij, przemyśl, poczuj!

Pan Kazimierz był wspaniałym modelem. Zbyt wspaniałym. Kipiał radością życia, był zachwycony pomysłem zrobienia mu zdjęć, zagadywał, uśmiechał się całym sobą. A ja poniosłam klęskę. Nie opanowałam jeszcze trudnej sztuki jednoczesnego zagadywania modela, podtrzymywania miłej atmosfery, myślenia o kadrze, ustawianiu światła i byciu pewnym siebie. Strzelam prawie na oślep i jak najszybciej chcę uciec. Tak bardzo się wstydzę.

Drży mi serce. Drżą mi ręce.





Łódź, 31 października- 3 listopada 2012

Wróciłam do domu z porcelany. Dopadła mnie malancholia i przytłacza szarość dni. Dzieli nas 5 i pół tysiąca kilometrów i 5 godzin różnicy czasu. Jesteś w Kazachstanie, a ja tu- w swoim smutku.

Tak źle znoszę ten przeszywający lodowaty wiatr i księżyc, który budzi w środku nocy.  Ten czas dla duchów, te zimne ręce. Jeszcze się przecież nie pogodziłam. Jeszcze czekam, aż wróci. Jeszcze męczą mnie sny i dają nadzieję, że to nie prawda. Przecież nie odchodzi się tak z dnia na dzień. Nie odchodzi się bez pożegnania...

Jestem kłębkiem utraconych nadziei. I nikim więcej.







ps- na pocieszenie
 
 
 
Warszawa, 4 listopada 2012
 
W tangu zawarte jest wszystko co uwielbiam w Mężczyźnie. Jest zdecydowanie i siła. Jest dominacja i zazdrość. Pożądanie, namiętność i czułość. Radość życia i chęć wygranej. Wierność i oddanie. Szerokie bezpieczne ramiona. 
 
Tango jest Mężczyzną. Na Twojej skórze szukam gwiazdozbioru nieba północnego.
 
 

                                                                                                                    P.P. Rubens, Perseusz i Andromeda/// Ermitaż

 
 
Warszawa, 5-6 listopada 2012
 
Muszę odpocząć. Złapać dystans, uspokoić się, znaleźć trochę miejsca wolnego odtego co mnie goni. Prawda jest taka, że ilość dostarczanej mi i przetwarzanej w mojej głowie wiedzy uniemożliwia mi działanie. Nadrabianie zaległości, nauka, udowadnianie sobie własnej niekompetencji, nauka, czytanie, nauka, natłok wzorców i inspitacji, nauka...  związało mi ręce. Coś się zablokowało. Nie mogę robić zdjęć. Ciągle myślę tylko co i ile powinnam zrobić żeby nadrobić stracony czas. Brakuje czasu i przestrzeni, żeby wziąć aparat w ręce. Totalna pustka. Chciałabym znowu dotknąć kawałka Siebie.



 
 
Warszawa, 7 listopada 2012
 
'Kilka lat temu prowadziłam warsztaty. Dałam moim uczniom zadanie zużycia trzech rolek filmu we własnej łazience. Mieli odkryć nowe sposoby patrzenia, mając do dyspozycji pomieszczenie o powierzchni 8 stóp kwadratowych. Ograniczenia poszerzają spojrzenie, pozwalają zinterpretować znane rzeczy w nowy sposób.' Sally Mann
 
 
 

 
 
 
Warszawa, 8 listopada 2012
 
Ciekawe czy na pustyni można poczuć szczęście?
 
 
 
 
 
 
Nie wyglądam przez okno. Zasypiam, śpię, lub o spaniu ciągle myślę. Mój zegar nie chce się przestawić i bardzo źle znoszę te zbyt wczesne wieczory ciągnące się w nieskończoność. Deszczowe poranki, pochmurne południa, każdego dnia coraz bardziej szare. Zamknęłam się w 4 ścianach i od 2 dni tworzę tu swój mniej szary świat. Wracam. Wspominam. Słowami dotykam zdjęcia.Przyglądam się sobie z 3 rolkami filmu zamknięta w łazience.

Niedługo przeprowadzka. Zaczynam pakowanie, stoją w przejściu pierwsze kartony. Pogodzenie się z przemijaniem i tymczasowością nadal jest dla mnie bardzo trudne. Za trudne.

Po kilku późnych godzinach spędzonych na szukaniu, przeglądaniu, czytaniu, rozumieniu wszystkiego nt. Mauretanii- podjęłam decyzję. Mam miesiąc żeby przestać się bać malarii, zaminowanych pól wokół torów kolejowych i złych ludzi. Wdech i wydech. Niczego nie żałować.
 
 
 

2 komentarze:

  1. dzięki Dagna, ratujesz moje paplające się w kałuży pisarskie ego. Po trzech miesiącach podróży, czyli trzech miesiacach bez pisania jakoś niepewnie mi to idzie, tłumacze z angielskiego niektóre słowa, waham się gdy mam postawić jakikolwiek przecinek... dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  2. strach, o którym piszesz jest mi taki bliski...

    OdpowiedzUsuń