Warszawa, 18
października 2012
Przełom.
Jakich chyba mało. A tak bardzo oczekiwany.
Trochę tak jakby ktoś jednym ruchem odciął cały stres, cały lęk. A tym
kimś byłam ja. Ja sama.
Już od
dawna, już od czasów Moskwy, kiedy snucie się z aparatem po mieście w
poszukiwaniu ciekawych twarzy stało się moją małą obsesją, czułam tą blokadę
wewnętrzną, tą kłódkę założoną na serce,
te kajdanki na dłoniach, ten knebel na ustach. Bo jak tu przełamać się i
podejść , jak zapytać, jak się zachować. ‘Czy mogę zrobić zdjęcie?’. To niby
tak proste, że aż śmieszne, że w dobie powszechnej fotoryzacji wszystkich i
wszystkiego ja nie mam odwagi podejść i ‘zdobyć zdjęcie’.
Ile to razy
opuszczałam aparat, ile razy tłumaczyłam sobie, że może nie trzeba, że nie
warto się narzucać, psuć czyjąś intymność, ile to razy tym prostym sposobem
straciłam tą jedną cudowną chwilę, która mogłaby zaistnieć trwale, nie
przeminąć, zacząć żyć nowym życiem. Aż w końcu ile to razy ŻAŁOWAŁAM później
tych wszystkich banalnych tłumaczeń, tych okazji dotknięcia na chwilę takiej
małej wieczności.
I tak to
trwało i trwało, straciłam wiele zdjęć, wiele okazji, wiele uśmiechów ludzkich.
Po cichu ciągle marząc, że kiedyś znajdzie się jakiś cudowny środek, który mnie
uleczy z tej fotograficznej wstydliwości. Aż do dzisiaj. Aż do teraz.
Dziś po
prostu ktoś złamał wszystkie moje argumenty, obalił tą cholerną powściągliwość.
Pokazał, że czasem warto zaryzykować nawet dla jednego dobrego zdjęcia. I to że
nie ma nic do stracenia. Najwyżej ktoś odmówi, zdjęcia nie będzie, ale
przynajmniej odejdzie się z poczuciem,
że spróbowałam , że nie poddałam się, ot tak po prostu z własnej niemocy, że
idę sobie dalej bez frustracji, bez tych wszystkich autotłumaczeń i cichej
furii. Spokojnie.
Niby to
proste i oczywiste, ale chyba nie dla kogoś kto dostał 5lectnią prawniczą
dyscyplinę mózgu. Aż trudno uwierzyć jak to wpływa na mnie każdego dnia, jak
determinuje wybory, jak karze szukać logiki nawet tam gdzie jej nie ma. Do dziś
robiłam zdjęcia jak prawnik. Ostrożnie, by nikomu nie wejść w drogę.
Powściągliwie, by uniknąć konfliktu. Do szpiku racjonalnie zawsze przedkładając
prawo do przewidywalności dnia
powszedniego nad wszelkie moje estetyczne fanaberie. Żeby nikomu nie zaburzyć
prawa do jego zwyczajności, nawet nie próbowałam. Wolałam odejść z poczuciem
smutku, ale też jakiejś wygody psychicznej- i to był ogromny błąd.
Ale dzisiaj.
Na szczęście nadeszło dzisiaj! Proste ćwiczenie z podchodzeniem do ludzi w celu
zdobycia 12 portretów w bardzo ograniczonym czasie było jak najlepsze
lekarstwo. Przełamałam się. Zrozumiałam, że ludzie nie odrzucają, nie są od
razu agresywni, ani nawet nieprzyjemni. Wręcz przeciwnie, ze zdziwieniem
stwierdzam, że reakcje są pozytywne, wyrozumiałe i zainteresowane… Chyba jednak
przewartościowywałam potrzebę ‘ zostaw mnie w spokoju’ , nie widząc że ludzie
lubią być zauważani. Wyróżniani.
Pierwsze
koty za płoty, ale wiem, że czeka mnie jeszcze mnóstwo pracy. Mnóstwo
przełamywania się, aż w końcu wejdzie mi w krew. Aż w końcu nie będzie
frustracji. Aż w końcu będę spokojna, że nic nie straciłam, nic nie zgubiłam,
nic nie przegapiłam.
Warszawa, 19
października 2012
Problemy
integracyjne. Zdjęcia jesieni, niby tak banalne, a ja banału boję się
najbardziej, więc tym bardziej trudno. Eksperymenty w filtrem podczerwonym i
szukanie najpiękniejszych detali. Zamek Ujazdowski. Wystawa, która miała być
dobra, a była przeciętna, choć na pewno nadmuchana. Zazdrośnie obserwuję ludzi
trzymających się za rękę. Tego mi bardzo brakuje.
Kupuję Zdobyć zdjęcie Morrisa i zaszywam się w
kawiarni. Pocieszam się, że jeszcze ciepło, że jeszcze słońce wplątuje się we
włosy. Ktoś daje mi swój autograf na Ziemi
Obiecanej, ktoś inny zadziwia swoją życzliwością. Wracam późno nocnym tramwajem z Grochowa.
Łodzio-Warszawa,
20 października 2012
Wracam do
domu. Na chwilę, ale chwilę potrzebną. W pociągu najróżniejsze myśli, oglądam Geniusz i wszystkie możliwe dowody
na funkcjonowanie camery obscury. Cieszę
się jak dziecko i własnym oczom nie mogę uwierzyć. Już wiem, że będę robić
kolodiony. Już wiem, że chcę spróbować dagerotypów. Już wiem, że muszę zejść do
źródeł i nauczyć się patrzeć jeszcze uważniej.
Wracam nocą
z W. Uwielbiam jeździć z nim w nocy jego samochodem i słuchać muzyki. Wtedy
czuję, że naprawdę z jednej gliny jesteśmy ulepieni. On o tym nie wie. Tak mało
w siebie wierzy. Jeszcze mniej niż ja.
Wracam do
domu. Dziś już drugi raz. Pierwszy raz z wyraźnym poczuciem, że Warszawa też
jest moim domem, może nawet bardziej niż łódzkie gniazdo.
Nie jestem
stąd, ale już nie jestem stamtąd. Moje życie w jednej walizce.
Warszawa, 21
października 2012
Dziwnie spać
obok Ciebie po tych wszystkich dniach Osobno. Tym bardziej, że wiem, że jesteś
tu przez chwilę, że znowu zaraz zacznie się moje powolne przyzwyczajanie się do
samotności. A później znowu wrócisz. I tak w kółko. I tak od 3 lat.
Czy wiesz,
że poznaliśmy się dokładnie 4 lata temu? Twoja wiadomość w szczelinie
Historii i cały ten ciąg
nieprawdopodobnych zdarzeń. Czasami zastanawiam się jakby potoczyły się nasze
życia, gdyby wtedy wiatr mocniej zawiał, gdyby deszcz, gdyby przypadek chciał
być inny. Kim bym teraz była? I gdzie? I po co. Czy szczęśliwa?
Szczęśliwsza? I choć wiem, że takie
gdybanie nie ma najmniejszego sensu,
lubię czasem pozwolić myślom toczyć się tym torem, bo na końcu zawsze czeka na
mnie ta spokojna odpowiedź, że przecież nawet nie wyobrażam sobie inaczej, że nic więcej nie chcę, że tu i
teraz jestem przecież Najszczęśliwsza. Jesteś moją najlepszą Odpowiedzią.
Łodzio-Warszawa,
22 października 2012
Mgła taka,
że można nożem kroić jak sernik. Cały czas w ruchu. W pociągach niedługo
zamieszkam. Dźwigam ze sobą aparat, ale czasem przez głowę przelatuje nadal ta
nieznośna myśl- a po co? Po co komu moje kolorowe obrazki, wyrwane fragmenty
smutków i radości, przypadków i
przeznaczeń, brzydoty i piękna. Po co
komu ta moją natarczywa potrzeba rejestrowania rzeczywistości, w szczególności
dzisiaj kiedy nawet nie nadążamy za tym co dzisiaj, za tym co nam świat za
rogiem proponuje, za tymi nieskończonymi ofertami powszechnej szczęśliwości.
Jestem fotografem rzeczy małych , ulotnych, nic nieznaczących. Zbieraczem
historii zamkniętych w obraz . Wielbicielką mikrokosmosu spraw codziennych.
Fanatyczką detalu. Jak kalejdoskop z
dzieciństwa. Jak lampa Alladyna. Nie
interesuje mnie szerszy kontekst. Nie pociągają fakty, dokumenty, sprawozdania.
Tworzę własne bajki. Detalem buduję swój piękniejszy świat. Miękkie światło
tiulowej spódniczki, jakiś portret co wyrył się w pamięci, Twoje dłonie, które
nigdy się nie nudzą, rozsznurowany bucik, rysa na lustrze, pęknięta warga. Małe
szczęścia. Małe zachwyty.
Już nie
muszę pytać – po co.
Rozjebałaś system fotami z Islandii
OdpowiedzUsuń