W ostatnim czasie gromadka moich analogowych dzieci znacznie się powiększyła. Jest więc stary poczciwy FED mojego ojca, kultowy rolleiflex Twojego Ojca, amerykański leciutki i strasznie wygodny rebel x, nowiuśki cannon 3, który jest Największą Zagadką, eos 50 który jest chory i nie wiem czy walczyć o jego wyleczenie, no i są dwa kochane cudaki lomograficzne- Diana Mini przetestowana w karaibskich słonych warunkach i najnowsza nowość panoramiczny spinner 360. Acha no i polaroid.
Uff- sporo tego, ale też sporo Radości. Każde dziecko jest przecież wyjątkowe, każde ma przed sobą inne możliwości, każde niesie ze sobą inne wyzwania.
Już nie raz ktoś zapytał- po co mi to wszystko, po co ciągle wyciągam rękę po nową zabawkę i czy nie wystarczy mi jeden aparat, który robi ‘pewne i ładne’ zdjęcia. Otóż nie wystarcza i o zgrozo obserwuję u siebie tendencję do pogarszania się mojej sytuacji i systematycznego narastania apetytu spróbowania kolejnej nowości, kolejnej techniki, kolejnego sprzętu...
Podobno od przybytku głowa nie boli, ale czasami taki nadmiar powoduje dezorientację, bo nie wiem które oko właściwiej ‘popatrzy’. Mało tego- przeważnie jest tak, że chciałabym patrzeć wszystkimi oczami na raz i za nic nie mogę się zdecydować, które mam wybrać... Ot taki tfurczy bałagan w głowie...
I na tym etapie raczej nie mam do siebie pytań. Pytania przychodzą później- po co ja właściwie te zdjęcia publikuję, po co ten blog i całe to pisanie. Bardzo długo stałam przecież na straży poglądu, że takie upublicznianie się jest zwyczajnym ekshibicjonizmem emocjonalnym, że to fałszywe podążanie za modą i pozwalanie by inni wchodzili w moje życie z butami...
Co się zmieniło? Sama nie wiem. Bardzo dużo z tego poglądu zostało, dlatego na początku każdy wpis był przełamywaniem siebie i własnej niechęci. Ale też... Pojawiło się wiele radości. Pojawiło się Miejsce, które jest tylko Moje, które jest moim zastępczym Domem, które cierpliwie znosi wszystkie moje góry i doły. Miejsce do którego od dawna tęskniłam i które urodziło się w mojej głowie dużo wcześniej- ale zakładałam, że zrealizuję je w bardziej rzeczywistej ( papierowej) formie. Miejsce gdzie wszystko znajduje odpowiednie miejsce i sens, gdzie moje zdjęcia i słowa na reszcie tworzą swoją własną historię, stają się całością, stają się moim opowiadaniem. Miejsce gdzie odnajduję swoją harmonię, gdzie moje myśli znajdują ukojenie, spokój, zrozumienie, gdzie mam czas dla siebie, gdzie mogę obserwować jak każda myśl, emocja, sen, czy pomysł dorastają, dojrzewają, jak ewoluują, jak się łączą i mnie uwalniają.
A co z tym ekshibicjonizmem? W sumie przestało mnie to obchodzić. Nawet nie wiem, kto tu bywa i dlaczego, nie interesują mnie statystyki, nie uczestniczę w wyścigu kto ma więcej ‘liczby odwiedzin’. ‘Komentarze’ też raczej zdawkowe, czasem ktoś napisze maila, czasem dziwię się, że aż tak często, pytania o sprzęt, o podróże, o technikę, o czułość iso, czasem ktoś tylko da znać, że sprawia mu przyjemność bywanie w tym moim zakątku...
Ale chyba prawdziwą odpowiedzią na wszystkie pytania i wątpliwości jest to, że mam z tego Miejsca niespodziewaną i niekłamaną satysfakcję. I już i kropka.
ps- nareszcie uzupełniłam to tu to tam zdjęciami z karaibów i istambulu i jestem z siebie po cichu dumna :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz