codziennie staram się budować to życie na nowo
i ciągle i znów
i raz jeszcze
ach życie Życie
jak z klocków
marzenia łączę wytrwale
składam tęczę
most zwodzony
sny z piernika
ciasto lepię
jak domek z kart
ostrożnie
i z oddechem
strach maleje
Nowe Życie rozpoczęte
żywe
i w budowie
///
///
///
czytać od końca
PAMIĘTNIK WARSZAWSKI
gdzie początek
a gdzie koniec
łapać dni
co znikają
deszcze
wiatry
i jesienie
każde słowo
mieć dla siebie
Warszawa, 17 października 2012
Przeraża mnie ten upływający ciągle czas. Tak mało śpię, tak niewiele gubię, a mimo to, a jednak. Czasowość jest upiorna. Tymczasowość. Nie akceptuję. Nie zgadzam się. Nie chcę. Panta rhei. Vanitas vanitatum et omnia vanita. Aż chce się uciec- tylko dokąd? Dni jeszcze długie, słońce we włosy się wplata, a ja mimo to, a jednak stoję w miejscu, nieruchomo, ołowiane buty, jakaś niemoc patrzenia i czucia. Nie Widzę. Nie czuje. Aparatu dłońmi nie obejmuję. Tyle było czekania, tyle marzenia, a tu nagle ta dziwna niechęć, niemoc, niemożliwość. A jednak. Co mnie blokuje? Co rodzić zdjęć nie pozwala? I dlaczego. I ile jeszcze. Ten brak pomysłów i idei, ta marna niemoc. Czy brak mi pewności? Dlaczego tak marznę? Iskry mi trzeba. I ognia. Ikry i głodu.
Ciemnia. A mimo to światło. I radość ogromna. Dużo dobrych analogów. Dużo pokory i oczkiwań. Sarah Moon. Nan Goldin. Jestem u siebie. Laboratorium i Człowiek, który potrafi zaimponować. Dziś czuję się na właściwym miejscu. Blisko Ludzi, którzy mogą zrozumieć. Muszę jeszcze wykrzesać z siebie Energię. Robić dużo zdjęć. Dużo błędów. Dużo powietrza łapać w płuca. Mimo to, a jednak. Wracam na pieszo. Z aparatem w zimnych dłoniach. Jeden film wywołuję, kolejny będzie czarno biały. Na jutro. Na reportaż. Na jesień. I eksperymenty z filtrem podczerwonym. Wiem, że nikt mi nie wierzy. I tak mało wierzy we mnie. Tym bardziej ja w siebie. A mimo to, a jednak. Twój głos łagodny, dziś nawet bliski. Słuchasz. Jak Ty pięknie umiesz słuchać. Opowiadam Ci to wszystko. Na chwilę mogę postać obok. Obok siebie. Więcej siebie rozumiem.
Warszawa, 16 października 2012
Pada. Na zewnątrz i w środku. Ciężki, pełen niepokoju dzień. Cyfrowa edycja obrazu. Wyższość techniki nad Uważnością. Wyższość edycji nad tym co edytowane. Wyższość racji nad smakiem. I wyższość photoshopa nad tym wszystkim. To nie to. To nie ja. Ginie mój sens, ginę ja, jest tylko klikanie myszką. Pociesza tylko fakt, że już tyle jest za mną, że nic nie muszę. Ale chcę nauczyć się jak najwięcej. Muszę nadrobić te zaległości. O tak mam wiele zaległości. Przełamywanie się jest taki trudne. Przełamywanie się i odnajdywanie ciągle siebie. Tak.
Podpisuję umowę na remont Domu. Ciekawe czy będzie prawdziwie. Tak jak chcę. Tak jak w prawdziwym Domu. Chciałabym poczuć to od początku. Że jestem u siebie. Że mi dobrze. Że bezpiecznie. Bardzo bym chciała ten dom szybko oswoić. Żeby nie być taka sama. Żeby czuć się razem. Żeby czuć Obecność.
A później długo chodzę po deszczu. Bez celu. Bez kierunku. Tak jakbym chciała się wypłukać. Zmyć natłok myśli i uczuć zbyt intensywnych. Smutno. Pusto. Deszcz nie daje ukojenia.
Więc rozmawiam. Długo. Z Kimś kto ważny. Z kimś kto zawsze czeka. I na ręce weźmie, nawet jak dzieckiem już nie jestem. Przynajmniej być nie powinnam.
Znowu deszcz na policzkach. Tak dużo wody jest we mnie.
Warszawa, 15 października
Aż trudno uwierzyć że jeszcze kilka godzin temu tu byłeś. Powietrze całe jeszcze nasycone Twoją obecnością, głucho odbija się od ścian, bezszelestnie i podstępem wbija się do podświadomości. Nie ma Cię. Wróć. Zostań. Albo zostań i nie zostawiaj mnie. Zostań ze mną. Który to raz mnie tak zostawiasz i ile jeszcze? Pustką wieje z nieszczelnych okien. Byłeś. A teraz Cię nie ma.
Pokój w którym śpimy. A na środku wieszak. Ten Twój drewniany. A na nim Twój sweter. Ten Twój wełniany. I na chwilę czas płynąć przestaje. A w mojej głowie tak niespodziewanie Twoja Nieobecność ale ta ostateczna. Ta nieunikniona. Ta nieprzewidziana. Czas stanął i choć na chwileczkę, wiedziałam już, że kiedyś też tak będzie. Wejdę do pokoju i tylko sweter mi po Tobie zostanie. Tylko Twój, ten wełniany.
Podobno kiedy ktoś się powiesi zaczyna wiać mocny wiatr. Ten wiatr na stałe we mnie zamieszkał. Ciągle wieje. Ciągle szumi. Ciągle przywiewa nowe wątpliwości. A Śmierć, co niby jedyna sprawiedliwa, choć nie dla mnie, chodzi za mną, krok w krok się przypomina. Ile czasu jeszcze minie. Ile strachu mi zasieje. Ona wie, że coraz większa we mnie niezgodna, strach coraz większy. Już nikogo nie chcę jej oddać. Zabrała mi za dużo, nigdy więcej. Trwa ta cicha wojna. Wojna nerwów i rozumu. Nikogo nie chcę już oddawać, z nikim się żegnać, po nikim nie płakać.
A dziś płaczę mimo to po Tobie. 33lata wyrok nieunikniony, choć tak niesprawiedliwy. Śmiejesz się czasem, że to dobrze, że się cieszysz, że moje dłonie zaopiekują się Tobą do końca, moje oczy będą czuwać, oglądać każdy dzień Twojej starości, każdy dzień piękniejszy. Aż do końca. Wierzysz, że starannie Cię spakuję na Tamten Świat, w walizce ułożę tak jak lubisz. Ale ja zostanę. 33 lata więcej. Bogatsza o Twoją mądrość, bogatsza o naszą miłość. Uboższa o radość co już nie wróci. Zostań i nie zostawiaj mnie. Zostań ze mną. Jak najdłużej. Jak najpiękniej.
Po Ojcu też został mi tylko sweter. Taki jak Twój. Ten wełniany.
Warszawa 13-14 października 2012
Nasze oddechy falują równo pod kołdrą tkaną namiętnością. Ile to czasu minęło a my ciągle budzimy się w zachwycie. Tego też boję się zgubić, też boję się to stracić. I dlaczego. Im więcej dostajesz, tym bardziej boisz się to stracić. A ubezpieczenia nie ma. Przynajmniej my nie mamy.
Chciałam Ci robić zdjęcia. I nam. I sobie. ( kolejność nieprzypadkowa). Ale ta niemoc we mnie siedzi. Uparła się, wyjść nie chce. Mnożą się wymówki, a później sumienia- wyrzuty. Tyle chwil chciałabym zatrzymać, moja pamięć zamknięta w fotografie. Ale nie mogę, tak bardzo nie mogę.
Czas dziś płynie wolniej. Nasze rytuały. Wspólne śniadania. Przytulania. Porozumienia wzrokiem. W wannie czytania. Gotowania. Nasze dni miodowe. Mocno za rękę. Łatwiej tak iść pod ten wiatr.
Smakuje te chwile najprostsze jak nasze pierwsze. Jak ostatnie. Dlaczego ciągle mam wrażenie, że ostatnie? Boję się brzytwy, więc golę Cię współcześnie. Woda tak ciepła. Twoja skóra taka miękka. Studiuję gwiazdozbiory minionego czasu na Twoich plecach. Jak oszukać ten czas? Jak powstrzymać to co nieuniknione. Każda Twoja zmarszczka oswojona, każda naniesiona na mapę czułości. Przyglądam się sobie uważnie. Ja jeszcze nie mam. Ale się boję. Tej pierwszej w szczególności.
' Nie znam ani jednego wybitnego fotografa, który nie byłby malarzem, wszyscy znali zasady kompozycji, koloru, czy formy. Teraz nie trzeba się niczego uczyć, by być fotografem, ani przygotowywać się do tego intelektualnie- każdy może zrobić ostre, pięknie oświetlone zdjęcie. To nie znaczy, że tam jest sztuka.' Jakie to prawdziwe. Dookoła grasuje era samozwańczych fotografów z bezmyślną erekcją obiektywów na brzuchu. Trudno mi się w tym odnaleźć. Trudno mi znaleźć swoje miejsce. Ale wiem już jaka jest droga. Praca i pasja. I czas, który oddam by to osiągnąć. A na razie. Muszę malować. Dużo malować. Jak tylko wyjedziesz wyciągnę farby. Tak, tak. Malować.
Wieczory są spokojne. Szukamy wzajemnie jak najwięcej ciepła. Wychodzimy tylko z rozsądku i z mojej paniki przemijania. Skąd u mnie to nieprzerwane wrażenie, że mnie coś omija, że gdzieś obok beze mnie coś ważnego się dzieje, że coś właśnie przegapiam, że nie ma mnie tam gdzie być powinnam. Chyba gonię ten stracony czas. Co sił w płucach. Dziś wystawa w Emilii. Błyszczą warszawskie neony, Nowotel, Cepelia, Warszawa Zachodnia. Tak lubiłam tą warszawę ze starych filmów. Te neony ciągle mrugają do mnie okiem. Rozmawiamy. Czas historii. Czas honoru. Wtedy zawsze wracają wspomnienia, zawsze siada z nami w fotelu Twój Ojciec. I też prawie zawsze pijemy wódkę. Za tych których już nie ma. Za tych co odejść nigdy nie powinni. Na zdrowie.
Nasze oddechy falują równo pod kołdrą tkaną namiętnością. Ile to czasu minęło a my ciągle budzimy się w zachwycie. Tego też boję się zgubić, też boję się to stracić. I dlaczego. Im więcej dostajesz, tym bardziej boisz się to stracić. A ubezpieczenia nie ma. Przynajmniej my nie mamy.
Chciałam Ci robić zdjęcia. I nam. I sobie. ( kolejność nieprzypadkowa). Ale ta niemoc we mnie siedzi. Uparła się, wyjść nie chce. Mnożą się wymówki, a później sumienia- wyrzuty. Tyle chwil chciałabym zatrzymać, moja pamięć zamknięta w fotografie. Ale nie mogę, tak bardzo nie mogę.
Czas dziś płynie wolniej. Nasze rytuały. Wspólne śniadania. Przytulania. Porozumienia wzrokiem. W wannie czytania. Gotowania. Nasze dni miodowe. Mocno za rękę. Łatwiej tak iść pod ten wiatr.
Smakuje te chwile najprostsze jak nasze pierwsze. Jak ostatnie. Dlaczego ciągle mam wrażenie, że ostatnie? Boję się brzytwy, więc golę Cię współcześnie. Woda tak ciepła. Twoja skóra taka miękka. Studiuję gwiazdozbiory minionego czasu na Twoich plecach. Jak oszukać ten czas? Jak powstrzymać to co nieuniknione. Każda Twoja zmarszczka oswojona, każda naniesiona na mapę czułości. Przyglądam się sobie uważnie. Ja jeszcze nie mam. Ale się boję. Tej pierwszej w szczególności.
' Nie znam ani jednego wybitnego fotografa, który nie byłby malarzem, wszyscy znali zasady kompozycji, koloru, czy formy. Teraz nie trzeba się niczego uczyć, by być fotografem, ani przygotowywać się do tego intelektualnie- każdy może zrobić ostre, pięknie oświetlone zdjęcie. To nie znaczy, że tam jest sztuka.' Jakie to prawdziwe. Dookoła grasuje era samozwańczych fotografów z bezmyślną erekcją obiektywów na brzuchu. Trudno mi się w tym odnaleźć. Trudno mi znaleźć swoje miejsce. Ale wiem już jaka jest droga. Praca i pasja. I czas, który oddam by to osiągnąć. A na razie. Muszę malować. Dużo malować. Jak tylko wyjedziesz wyciągnę farby. Tak, tak. Malować.
Wieczory są spokojne. Szukamy wzajemnie jak najwięcej ciepła. Wychodzimy tylko z rozsądku i z mojej paniki przemijania. Skąd u mnie to nieprzerwane wrażenie, że mnie coś omija, że gdzieś obok beze mnie coś ważnego się dzieje, że coś właśnie przegapiam, że nie ma mnie tam gdzie być powinnam. Chyba gonię ten stracony czas. Co sił w płucach. Dziś wystawa w Emilii. Błyszczą warszawskie neony, Nowotel, Cepelia, Warszawa Zachodnia. Tak lubiłam tą warszawę ze starych filmów. Te neony ciągle mrugają do mnie okiem. Rozmawiamy. Czas historii. Czas honoru. Wtedy zawsze wracają wspomnienia, zawsze siada z nami w fotelu Twój Ojciec. I też prawie zawsze pijemy wódkę. Za tych których już nie ma. Za tych co odejść nigdy nie powinni. Na zdrowie.
Warszawa, 12 października 2012
Oswajam Warszawę. Bardzo chciałabym ją polubić. Zainspirować się. Współpracować chociaż. Bo na razie to marnie wychodzi. Do tej pory tylko Łódź i Łódź i Moskwa na stałe wryły się w serce. A Warszawa. Zawsze przejazdem. Zawsze przyjechać, żeby zaraz wrócić. A nawet jak na dłużej, to nie dla niej samej. Ona zawsze z boku, zawsze taka nijaka, neutralna, zimna i bez uczuć. Ale muszę dać nam szansę. Do maja mamy dużo czasu.
Tymczasem w szkole. Nadal dziko, nadal bez ikry. Chyba potwierdziło się, że raczej nie mam zdolności integracyjnych. I nawet nie wiem dlaczego. No trudno. Może jeszcze za wcześnie. Na razie zaprzyjaźniam się z warszawskimi kawiarniami. Tam gdzie dużo ludzi i światła. Wygrzewam się w tej jesieni. Pochłaniam dużo książek i albumów. I tego się trzymajmy. Jak najwięcej wiedzy, jak najmniej samotności.
A wieczorem w Suficie spotkanie. Miało być 'autorskie', ale chyba nie wyszło. Albo ja nie zrozumiałam. Nie wpasowałam się. Zupełnie, ale to zupełnie nie mogę pojąć ludzi, którzy pokazując swoje prace, ciągle w przecinkach wtrącają, to jest słabe, to się nie udało, a tu mi się w ogóle nie chciało. Nieprzerwana negatywna narracja. Męczące twórcze niezadowolenie. Oj jaka ja byłam zmęczona od samego słuchania tego samobiczowania. I nawet nie rozumiem gdzie jest granica między pozerstwem, a prawdą, albo chociaż gdzie się kończy ta zblazowana kreacja. A może to ze mną jest coś nie tak. Ktoś mi kiedyś powiedział, że za dużo radości jest w moich zdjęciach, że dzisiaj szczęście się nie sprzedaje, dziś tylko łzy i łzawe obrazki. A u mnie. Nawet gdy w życiu coś boli, zdjęcia to łagodzą, leczą, zdrowieją. I ja jestem im za to wdzięczna. Może dlatego tyle we mnie samosatysfakcji. Bo nie chodzi nawet o efekt. Chodzi o proces. O tworzenie. Siebie poznawanie. Świata smakowanie. Ludziom w oczy patrzenia. O szersze spojrzenie. Sama radość mieć aparat w dłoniach. Reszta mniej ważna. Tyle czasu już czekałam, tyle sobie odmawiałam, a teraz. Teraz już mogę. I chcę. I będę.
Jedyna myśl, może tylko, czy nie za mało we mnie samokrytyki, autoironii, dyscypliny. No bo co jest bardziej rozwijające- karcenie, czy po głowie głaskanie. Ani, ani. Gdzieś po środku. Jak zwykle. Ale na razie nie widzę jeszcze gdzie.
Oswajam Warszawę. Bardzo chciałabym ją polubić. Zainspirować się. Współpracować chociaż. Bo na razie to marnie wychodzi. Do tej pory tylko Łódź i Łódź i Moskwa na stałe wryły się w serce. A Warszawa. Zawsze przejazdem. Zawsze przyjechać, żeby zaraz wrócić. A nawet jak na dłużej, to nie dla niej samej. Ona zawsze z boku, zawsze taka nijaka, neutralna, zimna i bez uczuć. Ale muszę dać nam szansę. Do maja mamy dużo czasu.
Tymczasem w szkole. Nadal dziko, nadal bez ikry. Chyba potwierdziło się, że raczej nie mam zdolności integracyjnych. I nawet nie wiem dlaczego. No trudno. Może jeszcze za wcześnie. Na razie zaprzyjaźniam się z warszawskimi kawiarniami. Tam gdzie dużo ludzi i światła. Wygrzewam się w tej jesieni. Pochłaniam dużo książek i albumów. I tego się trzymajmy. Jak najwięcej wiedzy, jak najmniej samotności.
A wieczorem w Suficie spotkanie. Miało być 'autorskie', ale chyba nie wyszło. Albo ja nie zrozumiałam. Nie wpasowałam się. Zupełnie, ale to zupełnie nie mogę pojąć ludzi, którzy pokazując swoje prace, ciągle w przecinkach wtrącają, to jest słabe, to się nie udało, a tu mi się w ogóle nie chciało. Nieprzerwana negatywna narracja. Męczące twórcze niezadowolenie. Oj jaka ja byłam zmęczona od samego słuchania tego samobiczowania. I nawet nie rozumiem gdzie jest granica między pozerstwem, a prawdą, albo chociaż gdzie się kończy ta zblazowana kreacja. A może to ze mną jest coś nie tak. Ktoś mi kiedyś powiedział, że za dużo radości jest w moich zdjęciach, że dzisiaj szczęście się nie sprzedaje, dziś tylko łzy i łzawe obrazki. A u mnie. Nawet gdy w życiu coś boli, zdjęcia to łagodzą, leczą, zdrowieją. I ja jestem im za to wdzięczna. Może dlatego tyle we mnie samosatysfakcji. Bo nie chodzi nawet o efekt. Chodzi o proces. O tworzenie. Siebie poznawanie. Świata smakowanie. Ludziom w oczy patrzenia. O szersze spojrzenie. Sama radość mieć aparat w dłoniach. Reszta mniej ważna. Tyle czasu już czekałam, tyle sobie odmawiałam, a teraz. Teraz już mogę. I chcę. I będę.
Jedyna myśl, może tylko, czy nie za mało we mnie samokrytyki, autoironii, dyscypliny. No bo co jest bardziej rozwijające- karcenie, czy po głowie głaskanie. Ani, ani. Gdzieś po środku. Jak zwykle. Ale na razie nie widzę jeszcze gdzie.
Warszawa, 11 października 2012
Czasami nie rozumiemy się wcale. Królują nasze egoizmy, ale bynajmniej nie te randowskie. Te najgorsze, najpodlejsze. Kto wygra. Kto komu co udowodni. Oceany słów i pustynie milczenia. Za dużo we mnie dumy, a w Tobie dystansu. Przecież tak różne są nasze charaktery. Ty jesteś strusiem, a ja panterą. Dla ciebie po burzy wstaje zawsze słońce. Dla mnie nadal deszczowo, mgliście, albo chociażby błoto zostaje. Ty czekasz jak nadmiar wody sam wsiąknie w ziemię, ja wolałaby mieć drożną kanalizację.
Sprawdzam sama siebie. Krytyczniej niż zazwyczaj. I co się okazuje. Może nie odkrycie, że z igły widły, ale co ciekawsze, że te widły to jak brony. Nie mam w sobie za grosz tolerancji na niepowodzenia. Na te wojny podjazdowe i zaczepne. Nie umiem czekać. Wóz albo przewóz. Nie umiem i nie chcę zatrzymać tej brony. Więc za drzwi i pozamiatane. Tu nie ma miejsca nawet na protokół rozbieżności. Wolę wyjść, zostać nawet sama, niż kisić się i unieszczęśliwiać. Zapłacę każdą cenę by oddychać po swojemu. Dziś jesteśmy jak zamknięci w tym obrazie. Za blisko i za daleko. I tak źle i tak nie dobrze. Mam dosyć tej czerwonej sukienki, upija mnie w pasie, a ty i tak czytasz tą cholerną gazetę.
I tu wraca do mnie tylnym wejście Tata. Przez całe lata tak bardzo nieszczęśliwy. Długie, długie lata. Nie na swoim miejscu. A ja nawet wieczora z Tobą wytrzymać tak nie mogę. To nie mogło skończyć się inaczej.
Warszawa, 10 października 2012
Otwieram oczy i już wiem. Wiem, że zapomniałam. ZAPOMNIAŁAM.
A to przecież tylko 3 lata minęło. Przecież to żyje we mnie codziennie.Przecież nie śpię po nocach, właśnie dlatego, że pamiętam...
...............................................................................................................................................................
A Ty jak zwykle tłumaczysz mi świat. Tak pięknie, tak spokojnie. Mówisz, że to tylko data, że przecież właśnie dlatego tyle wycieka ze mnie wody, bo pamiętam. A mimo to gdzieś pod sercem sumienia wyrzut wyraźnie dziś pulsuje.
Warszawa, 9 października 2012
Choroba za każdym razem mnie zaskakuje. Ja na prawdę zawsze najpierw myślę, że to niemożliwe. A później bagatelizuję. Bo przecież to - niemożliwe. A tak a jednak. Zakichanie, zasmarkanie i gardła płukanie. Tylko Borowiecki mnie dziś pociesza. Choć troszkę.
– Tak, ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic – zaśmiał się głośno.
– To razem właśnie mamy tyle, w sam raz tyle, żeby założyć wielką fabrykę…
Chyba jestem dokładnie na tym etapie. Coś z niczego. Dwie ręce i marzenia.
– Tak, ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic – zaśmiał się głośno.
– To razem właśnie mamy tyle, w sam raz tyle, żeby założyć wielką fabrykę…
Chyba jestem dokładnie na tym etapie. Coś z niczego. Dwie ręce i marzenia.
Warszawa, 8 października 2012
Ziemia Obiecana. Dosłownie i w przenośni. Nowe Życie. Na reszcie. Na prawdę. Za dużo pisania. Za dużo chcenia. Dziś pierwszy raz w życiu przeprowadziłam przez ulicę niewidomego. Zawsze się bałam. Do dziś. Dobry znak. Dużo odwagi mi potrzeba.
Ziemia Obiecana. Dosłownie i w przenośni. Nowe Życie. Na reszcie. Na prawdę. Za dużo pisania. Za dużo chcenia. Dziś pierwszy raz w życiu przeprowadziłam przez ulicę niewidomego. Zawsze się bałam. Do dziś. Dobry znak. Dużo odwagi mi potrzeba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz