to będzie pierwsza wigilia spędzona poza Domem
bez Mamy i tak daleko
bez śniegu i choinki
bez przepychanek w kuchni i zapachu prezentów
zabieram za sobą ,,substytuty'' i jadę TAM z ambitnym zamiarem zrobienia polskiej wigilii na karaibskim katamaranie...
jest piernik, suszone grzyby, kapusta kiszona na pierogi, makowce wieczorem pieczone u babci, susz na ten okropny kompot...
są ogórki kiszone, smalec, miód i wódka
2kg sklepu mięsnego w torbie termoizolacyjnej
koncentrat na barszcz, liście laurowe, czosnek, krokiety, majeranek...
no i kawior i szampan!
boję się trochę, alamaria już śni mi się od tygodnia i mimo wszystko smutno w środku, bo zostawiam to co kocham...
dla niewiadomego...
ale też wiem, że kiedyś końcem świata była dla mnie Moskwa, też się bałam, też czułam się podzielona...bo jakiś instynkt pcha jednak do przodu i chce poznać zapach Nieznanego..
Moskwa była końcem świata, i to niechcianym, wymuszonym, a mimo to po czasie stała się mi domem za którym tęsknię... Arbat! chcę wracać!
ale teraz przed siebie... łapać słońce i bezkres nieba, upajać się kołysaniem fal i cieszyć się każdym ziarenkiem piasku. i Radości...i.. dogonić kolejne marzenie... pływać z delfinami..
warszawa - paryż 12:40
paryż- Koniec Świata...jeszcze nie wiem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz