sobota, 17 grudnia 2011

koniec świata



to będzie pierwsza wigilia spędzona poza Domem
bez Mamy i tak daleko
bez śniegu i choinki
bez przepychanek w kuchni i zapachu prezentów


zabieram za sobą ,,substytuty'' i jadę TAM z ambitnym zamiarem zrobienia polskiej wigilii na karaibskim katamaranie...
jest piernik, suszone grzyby, kapusta kiszona na pierogi, makowce wieczorem pieczone u babci, susz na ten okropny kompot...
są ogórki kiszone, smalec, miód i wódka
2kg sklepu mięsnego w torbie termoizolacyjnej
koncentrat na barszcz, liście laurowe, czosnek, krokiety, majeranek...
no i kawior i szampan!



boję się trochę, alamaria już śni mi się od tygodnia i mimo wszystko  smutno w środku, bo zostawiam to co kocham...
dla niewiadomego...

ale też wiem, że kiedyś końcem  świata była dla mnie Moskwa, też się bałam, też czułam  się podzielona...bo jakiś instynkt pcha jednak do przodu i chce poznać zapach Nieznanego..
Moskwa była końcem świata, i to niechcianym, wymuszonym, a mimo to po czasie stała się mi domem za którym tęsknię... Arbat! chcę wracać!

ale teraz przed siebie... łapać słońce i bezkres nieba, upajać się kołysaniem fal i cieszyć się każdym ziarenkiem piasku. i Radości...i.. dogonić kolejne marzenie... pływać z delfinami..


warszawa - paryż 12:40
paryż- Koniec Świata...jeszcze nie wiem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz