końca świata jak nie było, tak nie ma. prezenty kupione, przeterminowane setki fuji też. przez głowę przemknęła niebezpieczna myśl, że może rozwija się we mnie jakiś maleńki groszek, kijanka, rybionek. i to tylko dlatego, że straszna mi była jajecznica na boczku z pomidorami, którą tak uwielbiam. a później to już tylko gorzej i spotkania pierwszego stopnia z białymi powierzchniami na poziomie kolan.
dzisiaj pakowanie prezentów, oprawianie obrazów, prawdziwie poprawnie polityczny podział ról- ja w kuchni, a Ty z wiertarką. w sklepach tłumy i pan na kasie, który nie mógł uwierzyć jak zobaczył moje jogurty i banany. żadnych kilogramów mięsa, wędlin, ryb i zestresowanego biednego karpia w wiaderku. lubię, że święta z Tobą są po prostu Spokojem. lubię, że wyzwoliłeś mnie od polskości, marznięcia na rynkach i stania w kilometrowych kolejkach. lubię, że liczy się symbol, wolniejszy czas i poczucie że nic nie trzeba. żadnego zastaw się a postaw, żadnego tygodniowego sprzątania, żadnego świecenia przed sąsiadami i rodziną. lubię.
tylko pasztetu Ojca będzie brakować.
no i czas się zabrać za dokładniejsze zaplanowanie tej podróży. zostało 3 dni a oprócz czasu wylotu i przylotu wiem niewiele. w sumie to nic. za dużo myślenia fotograficznego, za mało logicznego. oto ja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz